SPIRALA:
ZWIERZENIA
PROJEKTANTA

Pierwsze prawdziwe pieniądze zarobiłem w 1948 roku. We Wrocławiu odbywała się wystawa Ziem Odzyskanych Wystawa trwała od 21 lipca do 31 października 1948 roku – Wystawa Ziem Odzyskanych ze słynną, specjalnie zaprojektowaną iglicą ustawioną przed Halą Ludową (obecnie Hala Stulecia). Przy okazji otwarto tam kioski z jedzeniem, między innymi bar Miody Pitne, pod parasolami, na świeżym powietrzu. Miałem wtedy trzynaście lat, mieszkałem u znajomych, którzy tam pracowali. Powiedzieli: „Potrzebny nam cennik”. Wykonałem go w dużym formacie siedemdziesiąt na sto centymetrów, pisząc tekst patykiem i rysując – był tam bartnik-miodnik z gąsiorkiem miodu. Tak zarobiłem pierwsze w życiu pieniądze i kupiłem mamie zegarek. To była chyba doxa. Nosiła go długi, długi czas.

Później były jakieś małe projekty (na przykład wystawy sklepowe), jakości, że pożal się Boże, robione w czasie studiów. Chałtura. Tak pogardliwie nazwano tę działalność za pieniądze, niekoniecznie związaną ze sztuką. Traktowałem ją jako sposób na przeżycie, nie było to fascynujące zajęcie. Dopiero Zenek Januszewski, starszy kolega, który w czasie moich studiów był asystentem profesora Rudzińskiego, przekonał mnie, że robić dobre wystawy sklepowe to sztuka. „Społem” urządziło konkurs dekoratorski. Wydzielono kilka witryn w popularnym wtedy „cedecie” – Centralnym Domu Towarowym w Warszawie – który po odbudowie po pożarze przemianowano na Dom Handlowy „Smyk”. Olśniewający projekt Zenka pamiętam do dziś. Tematem były ubrania i bielizna męska. Na wystawie stał parawan, za którym przebierał się mężczyzna. Widoczne pod parawanem nogi w pasiastych skarpetkach poruszały się rytmicznie w takt muzyki, przyciągając uwagę potencjalnego nabywcy eksponowanych towarów.

Pracując dla zleceniodawców i słuchając opinii seniorów, nabywałem doświadczenia w profesji. Z perspektywy czasu sądzę, że moje projekty były dalekie od doskonałości, jednak przechodziły przez sito komisji artystycznej. Jednym z jej członków był znany – jak się wtedy mówiło – grafik użytkowy Stefan Bernaciński, a kierownikiem artystycznym plakacista Wojciech Wencel, rubaszny w obyciu. Kierownikiem administracyjnym pracowni projektowych (neonów i grafiki) był Adam Słodowy, później gwiazda telewizji i programu Zrób to sam. Słodowy był mistrzem majsterkowania i budowania różnych dziwnych urządzeń. Początkowo przychodził w mundurze kapitana wojska polskiego, ale później się „ucywilizował”. Kierownikiem artystycznym pracowni neonów był Czesław Wielhorski, pan o nienagannych manierach, architekt wnętrz, wystawiennik i ilustrator.

W ramach etatu musieliśmy wykonać projekty o wartości cennikowej równoważnej wynagrodzeniu. Projekty zrobione ponad ten limit były płacone dodatkowo, co mobilizowało nas do podwojenia wysiłków. Układ ten był dosyć korzystny. Mieliśmy zapewnioną ciągłość pracy i stały dostęp do różnorodnych zleceń, co było ważne w chwili startu. Najważniejsza zaś była praktyka w realnych warunkach – doświadczalny poligon.

Bardzo lubiłem grafikę warsztatową i wydawało mi się, że po wyjściu z Akademii to właśnie będę robił. W Pracowni Grafiki Artystycznej profesora Rudzińskiego (zwanej także Grafiką Tekową) uprawialiśmy różne techniki, przeważnie metal. Andrzej Rudziński nawet po latach, widząc mnie, mówił: „Ale nie zapominaj o grafice artystycznej. To ci się zawsze będzie przydawać”. Miałem za sobą indywidualną wystawę w Salonie Debiutów 📷 image 📷 image 📷 image 📷 image na Nowym Świecie (chyba w 1962 roku), 📷 image 📷 image 📷 image 📷 image wystawę w Wiedniu, brałem udział w kilku wystawach ogólnopolskich: w Warszawie i w Radomiu. Jednocześnie widziałem wspaniałe prace moich kolegów – Haliny Chrostowskiej, Andrzeja Rudzińskiego, Zenka Januszewskiego (który był jego asystentem) – i miałem wrażenie, że nigdy im nie dorównam. W tym trzeba być po prostu najlepszym. Zacząłem więc myśleć poważniej o grafice projektowej.

Wygrana w mocnej konkurencji sprawiała mi satysfakcję. Za udział w konkursie płacono określoną kwotę, równą chyba niższej stawce za znak, a nagrodą zazwyczaj była potrojona suma i laur zwycięzcy na formacie A5: „Zawiadamiam, że pański znak, godło XXX, otrzymał pierwszą nagrodę”. Po konkursach ukazywały się projekty, a w ślad za nimi notatki prasowe i zlecenia indywidualne. Zamówienia zaczęły przychodzić coraz częściej i musiałem prowadzić kalendarz projektów, żeby mi się nie nakładały. Czasami pracowałem nad trzema zleceniami jednocześnie. Mój kalendarz był rodzajem infografiki, wskazywał, jak gospodarować czasem, ale wtedy o infografice nikt nie mówił.