SPIRALA:
ZWIERZENIA
PROJEKTANTA

Za każdym razem będąc w Warszawie, odbywam moją drogę do szkoły – i za każdym razem wydaje się inna, przynosi nowe refleksje. 📷 image Nie pamiętam wczorajszego obiadu, ale pamiętam „Kubła”, profesora geografii i geologii, oraz kamyki, które nam pokazywał. Od niego dowiedziałem się, że wał piaszczysty po drodze do szkoły to oz – forma polodowcowa. Nie ma już „małego lasku”, przez który szło się do Lasu Bielańskiego. „Mały lasek” 📷 image zwał się tak z racji cherlawych, niewyrośniętych sosenek. Teraz to smukłe, wysokie sosny. W „małym lasku”, oprócz wspomnianego ozu, chodziło się piaskowym wąwozem prowadzącym do wartkiego strumienia. Dzisiaj pozostało po nim nikłe zagłębienie w ziemi, a woda wyparowała.

Gdy już się przekroczy strumień, którego nie ma, dochodzi się do miejsca będącego jeszcze w połowie XX wieku spokojną drogą z „kocich łbów”. Teraz trzeba długo czekać na światłach, by przeskoczyć nowy strumień – strumień samochodów. Dawno temu bawiłem się na tej drodze, wraz z moim kuzynem, w rozpoznawanie z daleka marek nadjeżdżających samochodów. Wypatrywaliśmy dość długo, zanim pojawiła się „demokratka” – tak nazywaliśmy czarne amerykańskie chevrolety. „Demokratka” dlatego, że jeździli nią nowi, demokratyczni przywódcy narodu.

Przekroczenie ruchliwej dziś ulicy otwiera drogę do prawdziwego Lasu Bielańskiego. To druga część mojej ścieżki edukacyjnej. Ponieważ droga była prosta, obsadzona dębami i lipami, można było idąc, powoli się wybudzać. Unosiło się powiekę w celu sprawdzenia kursu, czasem stając oko w oko z dębem (gdzie dąb ma oczy?), a czasem z lipą. Gdy się oko otworzyło za późno, wyskakiwał na czole guz. Guzy od lipy czy dębu właściwie się nie różniły. Można było przysnąć średnio cztery razy lub cztery guzy, a później była szkoła. Tam, ustawieni w podkowę w karnym szeregu przed kościołem bielańskim, rozpoczynaliśmy dzień, sennie śpiewając Kiedy ranne wstają zorze, po czym szliśmy na lekcje. W przerwie między zajęciami można było wyskoczyć na „spacerek”, na wysokości drugiego piętra, grzbietem wypalonego muru. Można też było uciec całą klasą do lasu i zabawić się w podchody z pedagogami. Co to była za szkoła!