SPIRALA:
ZWIERZENIA
PROJEKTANTA

Moje rysunki narracyjne, nawet w kilku wersjach, przedstawiały na przykład potrawy i widelce maszerujące z kuchni do stołu. I oczywiście rysowałem nieustannie samoloty, strzelające czołgi 📷 image i wojnę we wszystkich jej postaciach. 📷 image 📷 image 📷 image 📷 imageTa tematyka powtarzała się przez wiele lat. Pewnych rzeczy się nie zapomina. Tu posłużę się wybiegającą czasowo daleko do przodu dygresją. Otóż mieszkając już w Stanach Zjednoczonych, projektowałem plakat do koncertu symfonicznego brytyjskiego kompozytora Benjamina Brittena War Requiem. 📷 image Utwór napisany został na uroczystość poświęcenia nowej katedry w Coventry, powstałej w miejsce świątyni zburzonej w niemieckim nalocie w czasie drugiej wojny światowej. Tworząc plakat, myślałem o własnych doświadczeniach, gdy siedząc w schronie, słuchałem gwizdu nadlatujących pocisków, w obawie, czy któryś z nich w nas nie trafi.

Z nadejściem frontu, który zatrzymał się pod Warszawą, przybyły duże oddziały żołnierzy sowieckich. Pewnego razu przejechał ulicą samochód ciężarowy z plandeką, na której namalowano portret Stalina. Byłem wychowany na Piłsudskim, a ponieważ ten też miał wąsy, pomyślałem: „O, Piłsudski!” i podzieliłem się tą radosną wiadomością z rodzicami, którzy przyjęli to milczeniem. Pojawili się także polscy żołnierze, dla których, na powitanie, rwaliśmy polne kwiaty. Pamiętam, że pobiegłem z bukietem do stojącej na poboczu grupy wojskowych. Widziałem tylko buty i kiedy podniosłem wzrok, wręczając bukiet, okazało się, że to nie byli Polacy, tylko oficerowie z bardzo wtedy licznych oddziałów NKWD.

Ojciec pamiętał dobrze zbrodniczą działalność Czeka w czasie rewolucji bolszewickiej. Enkawudziści byli ich spadkobiercami. Panicznie bał się powtórki z historii, jaką już raz przeżył. Dwóch oficerów tych jednostek weszło na teren zakładu i zaczęli z nim rozmawiać. Świetnie znał rosyjski z gimnazjum i pobytu w Rosji. Zawodowo zainteresowali się jego znajomością języka. Moją zaś uwagę przykuła kabura „nagana” Nagant, nagat – siedmiostrzałowy rewolwer kalibru 7,62 mm, używany w carskiej, a później sowieckiej armii. u jednego z nich. Weszli do domu, dostali po kieliszku nalewki, którą tata produkował na spirytusie pędzonym na zapleczu warszawskiej gazowni (czasem się z niego śmiałem, nazywając „bimbrownikiem”), i… wyszli. Wieczorem schowaliśmy się do schronu przed rutynowym o tej porze ostrzałem artylerii niemieckiej. Kiedy wróciliśmy rano do mieszkania, zastaliśmy je ogołocone z nalewek i cennych przedmiotów – wszystkie zniknęły, w tym mój pierwszy w życiu zegarek: kieszonkowa „cebula”.

W pobliżu ośrodka stały rosyjskie armaty (haubice) 📷 image strzelające do Niemców za Wisłą. Artylerzyści odsypywali na ziemię nadmiar prochu. Był to dla nas, chłopaków, świetny materiał do eksperymentów. 📷 image Mieliśmy także inne zabawki, na przykład zapalniki minowe, które detonowaliśmy, idąc z kolegami na rezurekcję. Na szczęście przeżyliśmy te zabawy bez tragicznych wypadków. Spędzałem sporo czasu przy przeciwlotniczych działkach, zwanych zenitówkami, które mnie wtedy fascynowały. Ich obsługą zajmowali się prości żołnierze. Na terenie posesji wykopali sobie ziemianki – takie małe podziemne izby. Rozłączeni z rodzinami, traktowali nas ciepło, jak swoje dzieci. Wspominam spotkania z nimi bardzo dobrze. Dzięki tym kontaktom, trwającym blisko sześć miesięcy, opanowałem biegle rosyjski.

Rosjanie mieli z amerykańskiego zaopatrzenia puszki z mięsem, które gotowali na ognisku. Siedziałem z nimi, więc mnie częstowali. Kiedy ktoś mnie pyta dzisiaj, co najlepszego jadłem w życiu, odpowiadam, że kaszę pęczak z wieprzowiną. Z nadejściem frontu, w 1944 roku, urwały się dostawy żywności z Rady Głównej Opiekuńczej. Mieliśmy szczęście, że zostało trochę zapasów. Była to głównie żytnia mąka, z której gotowano prażuchę. Z pola zbieraliśmy brukiew – nie była smaczna, ale nikt nie grymasił. Po wielu tygodniach niedojadania żołnierski pęczak z wieprzowiną był smakołykiem. Oni z kolei tęsknili do czegoś słodkiego, więc wymienialiśmy puszki marmolady z buraków (robione jeszcze „za Niemca”) na konserwy mięsne. Naszą „herbatą” była krojona na cieniutkie plasterki i prażona na blasze marchewka, a sacharyna zastępowała cukier. Tuż po wojnie nadchodziły paczki UNRRA United Nations Relief and Rehabilitation Administration (Administracja Narodów Zjednoczonych do spraw Pomocy i Odbudowy) – amerykańska organizacja humanitarna powstała w celu udzielania pomocy krajom Europy i Azji poszkodowanym w czasie drugiej wojny światowej. , będące zawsze wielkim wydarzeniem. Były w nich konserwy, a czasem czekolada. Pakowane tam były także „żelazne porcje” armii amerykańskiej, wśród nich dziwoląg – szynka w słodkim sosie. Do dziś nie jestem wybredny, jeśli chodzi o jedzenie. Takie były moje dziecięce spotkania z rzeczywistością, z historią zapamiętaną z perspektywy krótkich nóg. Zrozumienie wydarzeń, których byłem świadkiem, przyszło później.