SPIRALA:
ZWIERZENIA
PROJEKTANTA

Pracowałem i uczyłem w wielu miejscach: w Paryżu, w Warszawie, w dwóch szkołach w Stanach oraz w innych amerykańskich college’ach. Prowadziłem warsztaty projektowe na Uniwersytecie Quebec w Montrealu. Miałem przyjemność spotkać się z polskimi studentami na warsztatach w Cieszynie i Katowicach. Towarzysząc Iwonie, która we Włoszech kierowała szkołą letnią dla studentów Uniwersytetu Drury, miałem dla nich serię prezentacji.

Tęsknię do wielu miejsc z mojej przeszłości. Zdaję sobie sprawę, że przestały istnieć takie, jakimi wtedy się jawiły, jednak z przyjemnością powracam do nich w myślach. Lipcowy leniwy słoneczny dzień i powolny spacer mazowiecką polną drogą wśród rosnącego żyta. To moment, jaki utkwił mi na długo w pamięci. Bezkresne obszary Kansas czy Nebraski nie zdołają go oddać. Może też, w miarę upływu lat, nie potrafimy doświadczać tych samych uczuć.

Myślę czasem o uroku Paryża i o Dzielnicy Łacińskiej, w której mieszkałem na początku pobytu. Teraz to już nie jest moja Quartier Latin. Zatraciła swój zapach i smak. Liczba turystów zabija specyfikę miasta. Na mapie wspomnień mam Ogród Luksemburski, niezmienny w formie od trzystu lat. Można go zobaczyć na obrazach wielu malarzy. Siedząc tam na ławeczce, przenosiłem się w czasy Seurata, stając się jednym z uczestników jego scen rodzajowych.

Odwiedzałem też królewską kaplicę Sainte-Chapelle, założoną przez Ludwika IX na wyspie Cité. To zupełnie unikalny kościół. W zwykłym gotyckim dominują mury, podpory, przypory, a tutaj nie widać konstrukcji nośnej podtrzymującej dach, tylko świetliste ściany witraży. Miernikiem ich piękna są dla mnie reakcje ludzi, którzy tam przychodzą. W 2016 roku odwiedziłem Paryż z Iwoną. Nie znała tego miejsca. Bardziej niż witraże zapamiętałem jej twarz, wyrażającą jednocześnie zachwyt i zaskoczenie, gdy ujrzała niewiarygodną kolekcję obrazów utrwalonych w kolorowym szkle, wypełniającą całą przestrzeń kaplicy.

W pamięć zapadły mi także kościoły romańskie rozsiane w południowej Francji – może przez niezwykłość położenia. Wszystkie, szczególnie w małych wioskach złożonych z kilkunastu domów, stanowią precjoza architektury.

Jest jeszcze jedno miejsce, nieopodal Calais: cmentarz żołnierzy amerykańskich poległych w Normandii w 1944 roku. Ogromny – kilka tysięcy mogił. Pomnik poświęcenia jednego narodu dla drugiego. Czasami słyszę, że w polityce nie ma sentymentów, nie ruszymy się, by bronić jakiegoś kraju, jeśli nie mamy tam interesu, na przykład nie płynie tam ropa. Ten cmentarz jest zaprzeczeniem takiego podejścia.

Nie sposób opowiedzieć o wszystkich miejscach, do których z różnych powodów powracają moje myśli.

Wrócę więc do wspomnianej już studenckiej wycieczki autokarowej z 1957 roku. To był mój pierwszy wyjazd za granicę, pierwszy kontakt z Zachodem, kulturą, zabytkami. Przypuszczam, że widząc plac Świętego Marka w Wenecji, miałem podobny wyraz twarzy jak moja żona, kiedy zobaczyła witraże w Sainte-Chapelle. Byłem zachwycony. Wieczorem kolorowo oświetlony plac wydawał się nierealny. Kręcili się po nim turyści, ale miałem wrażenie, jakbym znalazł się w scenografii sztuki rozgrywającej się w epoce renesansu. Zostałem przeniesiony w tamten okres. Wróciłem do Wenecji dekadę później. Już nie byłem biednym studentem. Przyjechałem z Francji samochodem i mogłem zjeść spaghetti w restauracji na rynku, zamiast na kempingu. Mimo to doznałem rozczarowania. Wenecja nie była taka sama. Chciałem się wczuć, przenieść w tamten czas – dziesięć lat wstecz – i nie mogłem. Czy rzeczywiście aż tak się zmieniła? Zapadła się wprawdzie o kilka centymetrów niżej, bardziej zalała ją woda, ale prawdopodobnie była tą samą Wenecją, którą widziałem wcześniej. To ja patrzyłem na nią innymi oczami. Odwiedziłem wiele różnych miejsc, zgromadziłem sporo doświadczeń. Spowszedniała. Już nie miałem tak wrażliwego oka. Wyostrzył mi się jednak nos na zapach brudnej wody w kanale.

Jeszcze w czasie pobytu we Francji pojechałem na wakacje do Maroka. Mieszkałem przez parę dni w pobliżu Tangeru. Były tam żaglówki, piękna plaża. Odwiedziłem dawną stolicę – Marrakesz. Wielki plac w centrum miasta wypełniali nawołujący handlarze i opowiadacze historii. Było to coś niesamowitego. Stawałem przy takim gawędziarzu, nie rozumiejąc ani słowa. Przyglądałem się: mówił tak przekonująco – jak w teatrze. Później się dowiedziałem, że słuchacze powracają każdego dnia, snuje on bowiem opowieść w odcinkach. Zawieszając ją w bardzo ciekawym momencie, mówi: „Resztę usłyszycie jutro”. Serial telewizyjny nie jest niczym nowym.

Wiele lat później byłem członkiem delegacji na Dni Kultury Polskiej w Algierze. Organizowałem wystawę grafiki artystycznej Związku Polskich Artystów Malarzy i Grafików. Znalazły się na niej również moje prace. Zajmowałem się wówczas grafiką narzędziową. 📷 image 📷 image 📷 image 📷 image 📷 image 📷 image Po zakończeniu gospodarze zorganizowali nam fantastyczną wycieczkę samochodami na Saharę i do podnóża Atlasu. Przywiozłem stamtąd wiele ciekawych wspomnień i obserwacji tamtejszej kultury. Na pewno picie gorącej herbaty na pustyni w rozpiętym czarnym namiocie Beduinów nie zdarza się zbyt często. Zapamiętałem kontrast między stolicą a tym, co zobaczyłem na południu kraju. Po krwawej wojnie i wycofaniu się Francuzów Algierczycy wprowadzili się do opuszczonych przez nich kilkupiętrowych budynków o nowoczesnej architekturze. Zajrzałem do takiej dzielnicy. Stosy śmieci piętrzyły się do wysokości pierwszego piętra – budynki odcięte od wywozu nieczystości, nie miały wody ani prądu. Nomadzi z pustyni nie wiedzieli, jak z nich korzystać. Zupełnie inaczej wyglądało miasto Ghardaja. Jego początki sięgają XI wieku. To ważny ośrodek religijny usytuowany na Saharze, która w tym miejscu nie jest pokryta piaszczystymi wydmami, jak ją sobie zawsze wyobrażałem. Płaszczyzna pustynnej popękanej gliny nagle zagłębia się dolinę wypełnioną starymi domami. Życie w Ghardai niewiele się zmieniło od końca XIII wieku, poza tym że handluje się innymi towarami. Na ulicy nie widziałem nawet papierka. Samochód można było zostawić otwarty bez obawy przed kradzieżą. Dlaczego to miejsce było tak inne? Myślę, że leżąc z dala od wpływów obcej cywilizacji, zachowało swój charakter, podobnie jak Kazba, stara dzielnica arabska w Algierze.

W Paryżu nie miałem kontaktu z Algierczykami. Mieszkali w swoich dzielnicach, do których nawet policja się nie zapuszczała. Po latach kolonizacji istniało wielkie napięcie między nimi a Francuzami. W Algierii pracowałem z mieszkańcami, robiłem wystawy. Okazało się, że są szalenie otwarci, bardzo ciepli. Zyskałem wielu przyjaciół. Rozmawiałem z człowiekiem, który pomagał mi ustawiać panele wystawowe i wieszać prace. Zapytałem: „Słuchaj, jaki jest twój stosunek do Francuzów? Doznaliście od nich dużych krzywd”. On mówi: „Tak, ja osobiście byłem więźniem i przez długi czas byłem torturowany przez komisarza francuskiej policji. Ale gdybym go dzisiaj zobaczył, mógłbym postawić mu drinka, bo odwróciła się karta historii, jest już inny czas, ja już jestem inny i tamten człowiek też jest już inny”. Pomyślałem, jak różni jesteśmy. Wyobraziłem sobie, jak ja zachowałbym się w stosunku na przykład do hitlerowca, o którym wiedziałbym, że mordował moją rodzinę. Czy miałbym ten sam odruch przebaczenia?

Wiele lat później pojechaliśmy z żoną samochodem do Meksyku. Przy drogach leżały sterty śmieci. Im dalej na południe, tym robiło się czyściej. W niewielkim San Cristóbal de las Casas, zamieszkałym głównie przez Indian, nie było ani papierka. Pomyślałem, że na zderzeniu kultur wytwarzają się specyficzne zachowania. Podróżując w głąb kraju, spotykaliśmy bardzo przyjaznych ludzi, podczas gdy ci w pobliżu granicy byli zupełnie inni. Tak nasza cywilizacja oddziałuje na stare społeczności o dużo dłuższej historii.

W 2016 roku byliśmy z córkami w Indiach. Utkwiła mi w pamięci wizyta w Waranasi, kolebce buddyzmu, znanym jako Święte Miasto Benares nad Gangesem. To tutaj przybywają pielgrzymi, by zakończyć życie i po śmierci dać swoim prochom spłynąć z wodami rzeki. Niektórzy z nich leżą wzdłuż ulic, w milczeniu czekając na kres. To dalekie od naszych zwyczajów rozstawania się ze zmarłymi. Wieczorem widoczne nad rzeką płonące stosy zmuszają do kontemplacji przemijania. Nocą obserwowaliśmy z łodzi religijne widowisko, podczas którego na brzegu rzeki rzesze wiernych oddawały się chóralnej modlitwie. Utkwił mi w pamięci widok niewystygłych jeszcze ludzkich prochów na ulicy. Przygotowanie stosu jest kosztowne i niedostępne biednym. Ich zwłoki trafiają do miejskiego krematorium. Nim prochy wrzucone zostaną do Świętej Rzeki, w celu ostudzenia wygarniane są na ulice. Mam w kolekcji zdjęcie grupy dzieci i psa grzejących się rankiem w dogasającym żarze. 📷 image Dla mnie było to szokujące, dla miejscowych zaś to normalna scena z życia. Taki czasem wyraz mają różnice kulturowe.

Z każdej podróży coś się wynosi – w pamięci albo w formie dokumentacji fotograficznej, rysunkowej czy innych zapisków. Zawsze coś przywoziłem. Często łapałem się na tym, że pewne wrażenia zostawały mi w podświadomości i wywoływałem je później, pracując. W muzeum w Mexico City stanąłem przed słynnym Kamieniem Słońca. Czas został tu zaklęty w tajemnych znakach. Akurat kończył się 2012 rok, na którym kończy się także ten aztecki kalendarz. Koniec świata. By zapobiec kataklizmowi, postanowiłem „wykuć” rok 2013 jako motyw moich noworocznych życzeń. 📷 image

W naszej podświadomości drzemią tematy, które mogą się ujawnić pod wpływem jakiegoś bodźca. Dręczyła mnie często obawa, że projektując, mogę nieświadomie wydobyć coś zobaczonego i uznać to za swoje. Oglądałem projekty znaków, sprawdzając, czy istnieje już coś podobnego do tego, co sam zrobiłem. Dzisiaj ten problem rozwiązują odpowiednie programy komputerowe.

Wszystko, co tworzymy, ma swoje źródło. Mogą to być obrazy, napotkani ludzie, słuchana muzyka czy wydarzenia. Chyba nie potrafimy czerpać z pustki.

KICZ

Kicz ma dość szeroką definicję. Jest czymś tandetnym, niewiele wartym, w większości wypadków produkowanym masowo. To rzecz, której forma przeczy funkcji, przedmiot, który chce udawać coś innego, na przykład Myszka Miki z zegarem zamiast twarzy czy owoce w koszyku wykonane z cementu. Sztandarowym kiczem jest lalka Barbie, której rynkowy sukces zawdzięczamy umiejętnej reklamowej perswazji.

Idąc do Wersalu i patrząc na bogate złocenia, ornamenty, płaskorzeźby czy rzeźby, nigdy nie myślałem o kiczu. Z kolei nowojorski apartament Donalda Trumpa, Trump Tower, ze wszystkimi „barokowymi” elementami i złoceniami, to kwintesencja kosztownej tandety. Daje właścicielowi złudzenie elegancji, będąc stylistycznym anachronizmem, wyrwanym z czasowego kontekstu.

Kicz eksploatuje zły smak, zaspokajając jednocześnie apetyt na sentyment, sensację i przesadę. Do tej kategorii zaliczam też amerykańskie krążowniki szos z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, zdobne w skrzydła pojazdy gotowe pofrunąć i walczyć z przeciwnikiem. Kiczem motoryzacyjnym jest hummer 1, 2 i 3. To stylistyczna podróbka humvee, świetnego wielozadaniowego terenowego samochodu armii amerykańskiej. Hummer wygląda podobnie, ale jest adaptacją popularnej półciężarówki – nie ma nic wspólnego z możliwościami terenowymi humvee. To wyborny substytut dla kierowców o naturze macho.

Czynnikiem sprzyjającym szerzeniu się kiczu jest kult piękna. Żyjemy z tym na co dzień. W czasopismach widzimy cyfrowo udoskonalone postacie, o idealnych kształtach, które w rzeczywistości nie istnieją. Maksyma: „Looking good, feeling good” – dobrze wyglądasz, więc czujesz się dobrze – powtarzana jest na każdym kroku, a to zobowiązuje. Należy być pięknym i posiadać rzeczy równie piękne. Jakież to wspaniałe pole do popisu dla reklamy, nakłaniającej do kupna stylistycznie ulepszonej pralki.

Skąd wzięła się Barbie, ikonicznie kiczowa – wysoka, szczupła i koniecznie blond? Chociaż dzisiaj poprawność polityczna nakazuje, żeby robić inne Barbie, nie zobaczymy jej siostry, która jest niska i obfita w kształtach. W pułapkę piękna bez treści dało się zapędzić wielu projektantów wzornictwa. Mamy więc często do czynienia z wizualnie atrakcyjną formą produktu, który jest niefunkcjonalny i niewygodny w użyciu. Projekt został zrobiony „od końca” – zakładając, że coś musi być piękne, zatracono po drodze myśl, czemu przedmiot ma służyć.

Warto przytoczyć tu słowa Steve’a Jobsa, wizjonera projektowania i twórcy Apple: „Design is not just what it looks like and feels like. Design is how it works” – „W dizajnie nie chodzi o wygląd przedmiotu, ale o to, jak ten przedmiot działa”. W moim przekonaniu dobry projekt charakteryzują niepodważalna użyteczność i jednocześnie estetyczna, atrakcyjna forma. Bliskie jest mi stanowisko amerykańskiego naukowca, architekta, projektanta i wynalazcy Buckminstera Fullera, który powiedział: „Kiedy pracuję nad problemem, nigdy nie myślę o pięknie. Myślę tylko o tym, jak rozwiązać problem. Ale kiedy skończę, jeśli rozwiązanie nie jest piękne, wiem, że jest ono złe”.

Projektant Obywatel

Nie mam worka do boksowania, ale wizualny komentarz czasem go zastępuje. Negatywne wydarzenia wywołują emocje, powodują, że krew się burzy, coś podchodzi pod gardło, człowiek nie może się powstrzymać i na przykład krzyczy do telewizora. Dla mnie sposobem reakcji jest wypowiedź obrazem: co myślę na dany temat, jaki mam do niego stosunek. Oprócz protestu i odzwierciedlenia stanu mojego umysłu jest to rodzaj rejestracji tego, co się wydarzyło. Kiedy w 2001 roku nastąpił atak na wieże World Trade Center, cały kraj przeżył wielki szok. 📷 image 📷 image 📷 image 📷 image 📷 imagePamiętam, że w ciągu trzech dni zrobiłem sześć czy siedem plakatów mówiących o tym wydarzeniu. Nikt ich nie zamawiał. Była to forma protestu, wyrażenia frustracji, przerażenia. Wielu projektantów zareagowało podobnie, spontanicznie powstała masa plakatów. Jeden z moich – I Hate New York – był reprodukowany przez American Institute of Graphic Artists (AIGA). Plakat z dwiema świeczkami pokazywano na Międzynarodowym Triennale Plakatu w japońskim mieście Toyama w 2003 roku.

Bezsensowna wojna w Iraku sprowokowała mnie do stworzenia plakatu Spring is Coming, z sylwetkami bombowców i napisem skomponowanym ze spadających bomb. 📷 image Gorzko anonsował nadejście wiosny, o której na ogół mówi się w inny sposób: zieleń, krokusy, przebiśniegi – nowe życie. Niestety, ta „wiosna” nadchodziła w zupełnie innej formie i trwała latami, przynosząc śmierć wielu ludziom. W czasie wojny irackiej na bieżąco byliśmy karmieni reportażami z frontu, pełnymi strzelających żołnierzy. Wyglądało to groźnie, ale jednocześnie u niektórych osób mogło budować poczucie siły, do momentu, gdy ciała poległych zaczęły powracać do kraju w trumnach przykrytych narodowymi flagami. Mój plakat 📷 image zaprzeczał propagandzie zwycięstwa i przypominał, że za horyzontem dzieje się więcej niż to, o czym się mówi. Głównych polityków odpowiedzialnych za wywołanie wojny utrwaliłem na ilustracji Crusaders (Krzyżowcy). 📷 image

Wiadomość o torturowaniu więźniów w Iraku, ujawnienie praktyk dotąd przypisywanych jedynie innym krajom, była szokująca i skłoniła mnie do zrobienia plakatu. Po prasowych enuncjacjach nastąpiła zmiana oficjalnej wersji wydarzeń i zaczęto stosować sformułowanie enhanced interrogation – wzmocnione przesłuchanie. W tej kategorii mieściło się water boarding – podtapianie. W końcu przyznano, że jest torturą. Mimo że takie metody zostały prawnie zakazane i potępione, powszechnie wiadomo, że istnieją „czarne dziury” – więzienia na zlecenie. 📷 image

W 2014 roku w Nowym Jorku przemoc policjantów wobec czarnoskórego podejrzanego o drobne przestępstwo zakończyła się dla niego tragicznie, wywołując silną reakcję społeczną. Powstał plakat I can’t breathe – takie były ostatnie słowa ofiary. [4166] Niestety, w 2020 roku znowu tworzyłem plakat z tymi samymi słowami. „I can’t breathe!” – wołał George Floyd, mordowany przez policjantów w Minneapolis. Gdy to pisałem, trwał szesnasty dzień demonstracji, które ogarnęły cały kraj. Ruch Black Lives Matter zainicjował także podobne protesty poza granicami Stanów Zjednoczonych. Rasizm, niestety, wciąż istnieje.

Innym powracającym problemem są mordy, w których giną niewinni ludzie, często dzieci. Łączy się to z powszechnym prawem do posiadania broni. Jeśli uświadomimy sobie, że w prywatnych rękach jest więcej sztuk broni, niż kraj liczy mieszkańców, da to obraz sytuacji. Wszelkie wysiłki zmierzające do wprowadzenia kontroli są blokowane przez lobby producentów. Komentowałem to w swoich pracach już kilkakrotnie. 📷 image 📷 image

W Stanach Zjednoczonych plakat społeczny zszedł na margines działań projektowych. Staje się coraz mniej istotny jako środek komunikacji. Jednym z powodów jest brak miejsca – nie ma go, jak w Paryżu czy w Warszawie. Dominują różnego rodzaju billboardy, służące głównie reklamom. Kładzie się nacisk na inny sposób projektowania, na nośniki nowych mediów, więc plakat, nawet dużego formatu – ginie. Nie zmienia to jednak jego wartości jako środka przekazu. Ufam, że jeśli nie jest eksponowany na ulicy, to i tak dociera do odbiorcy drogą elektroniczną. Jego lapidarność często przemawia silniej niż długi artykuł.

Inny z moich graficznych komentarzy dotyczy zaangażowania politycznego różnego autoramentu Kościołów. 📷 image Wbrew zapisom prawnym, Kościoły chrześcijańskie w Stanach Zjednoczonych prowadzą bardzo ostre kampanie. Aktywizuje się skrajnie konserwatywne środowisko. Istnieje podejrzenie, graniczące z pewnością, że wiele Kościołów powstało wyłącznie po to, by uniknąć podatków. Mimo głoszonego miłosierdzia i miłości bliźniego bezdomność w najbogatszym kraju na świecie dotyka bardzo wysokiego odsetka populacji. To było inspiracją do ilustracji Habitat. 📷 image Ludzie stają się bezdomnymi z bardzo różnych powodów, niewielu z wyboru, jak kloszardzi, z którymi kiedyś rozmawiałem w Paryżu. Tutaj nie. Zdarza się, szczególnie w dużych miastach, że kartonowe pudła stają się schronieniem przed zimnem. Zawinięcie się w coś i wejście do takiego pudła pozwala przetrwać noc. Z jednej strony mamy więc korporacje, które obracają grubymi miliardami, z drugiej – ludzi pozostawionych bez żadnego wsparcia i środków do życia.

We are Charlie jest plakatem, 📷 image który zrobiłem po ataku terrorystycznym na redakcję tygodnika satyrycznego „Charlie Hebdo” w Paryżu 7 stycznia 2015 roku. Graficy z całego świata, nadsyłając swoje prace, odpowiedzieli na apel kilku francuskich organizacji. Wybrane projekty opublikowano w książce 1000 Crayons Pour la Liberté d’Expression (1000 ołówków za wolnością słowa), jest w niej także mój plakat. Przy okazji wydania albumu zorganizowano wystawę w Marsylii.

Moją reakcją na akt terroryzmu państwowego – zajęcie Krymu przez Rosję – był 📷 image plakat Beware (Ostrzeżenie). Cała symbolika odwołuje się do imperialnej polityki – od czasów carskich po współczesne zapędy Putina do dominacji nad sąsiadami. Robiłem ten plakat, zbulwersowany aktem agresji, a także dlatego, że społeczeństwo amerykańskie nie do końca jest zorientowane, z kim mamy do czynienia. Stworzony w 2014 roku projekt, rozsyłany drogą elektroniczną, do dzisiaj nie stracił na aktualności.

W 2020 roku pandemia, jej upolitycznienie i dewastujące skutki, stały się również polem do wizualnych refleksji. [7100] Eksplozja COVID-19 i indolencja naszej administracji w walce z nią zmuszają do reakcji. [7101] Wydarzenia następują po sobie w takim tempie, że pomysł traci aktualność następnego dnia, a kolejnego wybucha nowa sensacja. W takiej sytuacji można jedynie rejestrować bieżące fakty, mając nadzieję, że nasz komentarz wizualny zostanie kiedyś odkopany przez archiwistów. Dynamiczne nowe media przejęły rolę opiniotwórczą, docierając w ciągu sekund do szerokiego grona odbiorców. Zmienia się rola projektanta, który w tym nowym świecie musi szukać swojego miejsca.