SPIRALA:
ZWIERZENIA
PROJEKTANTA

Przed wojną ojciec pracował w Ministerstwie Spraw Wojskowych. Był urzędnikiem zajmującym się uzbrojeniem, nadzorował składy amunicji w Puszczy Kampinoskiej. Rodziny wojskowych – takie jak nasza – dostały nakaz ewakuacji na wschód. Ojciec przyszedł w niecodziennym ubraniu, całym zielonym, miał dziwne nakrycie głowy (to była furażerka, wtedy mówiło się „pierożek”) – i było pożegnanie z mamą. Pamiętam dobrze pociąg: pulmanowskie wagony, które zatrzymały się pod ostrzałem nisko przelatujących niemieckich myśliwców. 📷 image 📷 image 📷 image Uciekliśmy do lasu przy torach. Mama wciskała mi na twarz dziecięcą maskę przeciwgazową, której nie cierpiałem. Leżałem na ziemi, żeby przeczekać te samoloty. Kiedy odleciały, wróciliśmy do pociągu. Nie wiem, dlaczego akurat takie momenty zostają w pamięci – jakaś pani zemdlała, prawdopodobnie z wrażenia, miała paznokcie pomalowane na ciemnoczerwony kolor. Nigdy wcześniej nie widziałem tak ciemno pomalowanych paznokci. Zapytałem: „Czy to od gazu tak jej się zrobiło?”.

Wyjechaliśmy na wschodnie tereny Polski. Wędrowaliśmy bądź jechaliśmy furmankami przez wsie. Którejś nocy, kiedy układaliśmy się do snu, przybiegła do nas Ukrainka i ostrzegła, żeby uciekać, bo autochtoni mogą nam zrobić krzywdę. Niektóre rzeczy pamiętam, inne historie znam z opowiadań mamy. Tam zobaczyłem pierwszy film, prawdopodobnie propagandowy. Znaleźliśmy się w obrębie działań Armii Czerwonej. Masę ludzi spędzono na dworzec przed wielki ekran, na którym coś się działo – byłem zbyt mały, by zrozumieć, o co chodzi. Pod ekranem stał komisarz: głośno krzyczał, wymachując rękami. Tak zapamiętałem pierwsze spotkanie z Sowietami. Strefa zajęta przez nich graniczyła z okupowaną przez Niemców. Granicę przekroczyliśmy nielegalnie. Miałem ze sobą misia, 📷 image kiedy się go odwróciło, wydawał głos, jakby beczenie. Podskakiwał na furmance i pobekiwał, trzeba było ten dźwięk tłumić. Woźnica kazał nam być cicho, żebyśmy nie zostali odkryci. Drogi zaprowadziły nas do Grodna, gdzie mieszkały ciotki mamy. 📷 image 📷 image

Tam, w drewnianym domku z ogródkiem, na jakiś czas znaleźliśmy schronienie. Wkrótce dołączył do nas ojciec, już bez munduru. Powrót do Warszawy był dramatyczny. Wyjeżdżaliśmy z Grodna ostatnim pociągiem ze strefy sowieckiej do niemieckiej. Kiedy wreszcie znaleźliśmy się w środku, ojciec, szukając lepszego miejsca, wysiadł, a pociąg ruszył. Pamiętam strach, że nie zdąży, ale udało mu się wskoczyć w ostatnim momencie. Po zamknięciu granicy wszyscy Polacy, którzy zostali na terenie Związku Radzieckiego, jechali już tylko dalej na wschód. W końcu dotarliśmy do stolicy, do Dworca Gdańskiego. Na Bielany dojechaliśmy dorożką przez plac Inwalidów, gdzie wszystkie okna dużych domów mieszkalnych pozaklejane były skrzyżowanymi paskami papieru. Kiedy zaczęła się wojna, wydano nakaz takiego ich zabezpieczenia, żeby zapobiec, w momencie wybuchu, okaleczeniom rozbitym szkłem. Od początku wojny obowiązywało też zaciemnienie. W czasie okupacji szyby zasłaniano kocami lub czym się dało. Nocą pozwalało to uniknąć strzelania w okno przez patrole niemieckiej żandarmerii. Ojciec skonstruował specjalne lampy świecące przez niebieski celofan – ich światło nie było widoczne z zewnątrz. Użył skrzynek po amunicji. Kiedy pracował w składach broni, sprowadził z demobilu drewniane skrzyneczki po nabojach, o wymiarach może czterdzieści na dwadzieścia na dwadzieścia centymetrów. Stanowiły one stały element mojego dzieciństwa, wieku młodzieńczego, a nawet dorosłego, ponieważ ciągle pałętały się po domu, wykorzystywane do różnych celów. Można było na nich postawić łóżko bez nóg, a w przedpokoju tworzyły półkę na buty.

Powiedziałbym, że ojciec był mistrzem improwizowanego oświetlenia. W 1944 roku, gdy front stał pod Warszawą i nie było elektryczności, majstrował „kopciłki”. Zrobił to urządzenie oświetlające z buteleczki po lekarstwie, korka, wetkniętej weń metalowej rurki z przeciągniętym przez nią bawełnianym sznurkiem. Wypełniona naftą, zapalona „kopciłka” zastępowała nam świeczki, zgodnie z nazwą kopcąc niemiłosiernie. Mimo to byliśmy szczęśliwi, mając przez wiele miesięcy jakiekolwiek oświetlenie. Innym „wynalazkiem” ojca, już po wojnie, był prototyp pralki. W kocioł z gotowaną bielizną wpuszczało się gumową rurę z dziurami. Stary odkurzacz, podłączony do niej otworem wydmuchującym, tłoczył powietrze. Huczało, bulgotało, woda się ruszała i niepotrzebna już była tara Tara, tarka – narzędzie wykorzystywane do prania odzieży, wykonane z blachy falistej lub sfałdowanej powierzchni szklanej albo plastikowej, zwykle umocowanej w drewnianej lub metalowej ramie.. Urządzenie wykonane przez ojca wyparła dopiero „Frania” – pierwsza pralka Polski Ludowej. Mama, w sobie tylko znany sposób, piekła kajzerki – nosiła je do pracy i tam sprzedawała bądź zamieniała na inne produkty żywnościowe. Dojeżdżała z Bielan do ośrodka zdrowia na Marymoncie. Była dyplomowaną pielęgniarką, po cieszącej się dużym uznaniem Warszawskiej Szkole Pielęgniarstwa, uczelni dla panien po maturze, którą założyła Amerykanka, pani Bridge Helen Bridge była pierwszą dyrektorką szkoły, która powstała z inicjatywy Ignacego i Heleny Paderewskich oraz Henryka Sienkiewicza. Jej sponsorami byli: Dorothea Hughes – amerykańska pielęgniarka pochodzenia polskiego, Amerykański Czerwony Krzyż, Fundacja Rockefellera, Polski Czerwony Krzyż, Ministerstwo Zdrowia i Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego – zob. http://www.wmpp.org.pl/pl/szkoly-pielegniarskie/szko%C5%82a-warszawska.html.. Gdy mama wychodziła do pracy, pozostawałem w domu sam. Tak, dziś jest to nie do pomyślenia – pięciolatek bez opieki. Podobno byłem rozsądnym dzieckiem. Paradoksalnie, najlepszy okres mojego dzieciństwa przypadał na czas, kiedy mieszkaliśmy w miedzeszyńskim sierocińcu. Jego teren był znacznie większy niż mój ogródek na Bielanach. Znikałem na cały dzień w towarzystwie rówieśników, 📷 image niechętnie wracając wieczorem do domu. 📷 image 📷 image 📷 image Można powiedzieć, że dzięki temu miejscu żyliśmy spokojnie. Docierały do nas okruchy wydarzeń, niemieckie akcje odbywały się gdzieś w pobliżu, kiedyś niedaleko zakładu zastrzelono partyzanta, ale na co dzień życie toczyło się nieomal normalnie. Organizatorem ośrodka była Rada Główna Opiekuńcza. Ulokowano w nim polskie sieroty, 📷 image dzieci w moim wieku, więc jeśli chodzi o zabawy nie mogło być lepiej. Przebywanie w grupie rówieśniczej bardzo mnie rozwinęło i pomagało się usamodzielnić. Czasami jeździłem z ojcem do Warszawy, mogłem mieć wtedy siedem, osiem lat. Pamiętam mury getta. Tak jak Roman Polański pokazał to w Pianiście – żołnierze wskakiwali na stopnie tramwaju, aby nikt do niego nie wsiadł i z niego nie wysiadł. Tramwaj między dwiema częściami getta jechał wzdłuż muru ulicą Bonifraterską wychodzącą na plac Krasińskich. Był rok 1943, czas powstania w getcie, za murem paliło się wszystko, widać było czerwień i czerń. Na murze stał żołnierz, esesman. Film przywołał to wspomnienie.